Rozdział 1

Chloe ocknęła się oszołomiona na podłodze. Musiała upaść i stracić przytomność, uderzając o twarde deski. Zaczęła się podnosić, ale zakręciło się jej w głowie, więc opadła z powrotem na ziemię. W kuchni panował mrok, jeśli nie liczyć punkcików światła na ekspresie do kawy, telewizorze i dekoderze kablówki – jarzących się jak gwiazdozbiór.
Próbowała obliczyć, od jak dawna tak leży. Ostatnie, co pamiętała, to to, jak spłukiwała talerze po lunchu, patrząc przez okno na słońce podobne do wielkiego, świeżego, lśniącego żółtka. Żółty był jej ulubionym kolorem; zawsze starała się go przemycić do swoich obrazów. Dawniej uczyła plastyki w gimnazjum, obecnie jednak była świeżo upieczoną mamą i nie miała wolnej chwili na prysznic, nie mówiąc o malowaniu.
Usłyszała głuche szczęknięcie i na zewnątrz zapaliły się lampki bożonarodzeniowe. Czerwień, zieleń i błękit odbiły się w wilgotnej plamie, w której leżała, sprawiającej wrażenie, jakby się rozlewała coraz dalej. Wzrok kobiety pobiegł do skraju kałuży, gdzie majaczyła sylwetka jej kota, maine coona, Jake'a, z uszami podobnymi do przejrzystych trójkątów, siedzącego pod stołem i oświetlonego od tyłu przez barwne światełka.
Chloe chwyciła za krzesło, chcąc się podciągnąć w górę, ale poczuła się dziwnie słaba i osunęła się na podłogę. Drżała z zimna, choć w wychodzącej na południe kuchni ciepło było nawet zimą. Potrzebowała pomocy, lecz została sama. Jej siostra Danielle i szwagier Bob wpadli na lunch, potem Danielle zabrała małą na świąteczne zakupy, a Bob poszedł do pracy. Nie mieli własnych dzieci, więc Danielle nie posiadała się z radości, że może się wybrać z Emily do galerii handlowej.

"Kupimy prezenty świąteczne dla ciebie i Mike'a!"

Chloe zamknęła oczy, żałując, że nie ma przy sobie męża. Mike, rezerwista Wojskowego Korpusu Medycznego, służył w Afganistanie. Miał wrócić do domu za miesiąc, a ona już liczyła dni. Modliła się, by nie został powołany, bo skończył trzydzieści sześć lat, więc kiedy nadszedł rozkaz wyjazdu, źle to przyjęła. Po prostu wybuchnęła płaczem – czy to z powodu niewyspania, czy huśtawki hormonalnej, a może z lęku.
"Mike, proszę cię, błagam. Nie jedź".

Nagle coś sobie uświadomiła. Świąteczne lampki kontrolował włącznik czasowy ustawiony na piątą po południu, co oznaczało, że Bob i Danielle wrócą lada moment. Musi ukryć wódkę, którą zostawiła na blacie. Nikt nie może się dowiedzieć o jej piciu, szczególnie Danielle. Należało zachować większą ostrożność, lecz Chloe była początkującą alkoholiczką.
Oparła rękę na krześle i uniosła się ostrożnie. Kuchnia zawirowała; szaleńcza karuzela świątecznych światełek. Uczepiona mebla Chloe czuła zawroty głowy i zamroczenie, ogarnął ją chłód, jakby unosiła się w lodowatej rzece. Dłoń jej się ześlizgnęła i krzesło się zachwiało. Jake odskoczył, lecz potem usiadł z powrotem.
Chloe wsparła się rękami o podłogę, zamierzając unieść górną część ciała jak przy pompkach, ale wszędzie dokoła była wilgoć, pod jej dłońmi, między palcami i na bluzce. Nie miała zapachu wódki. Mgła w jej umyśle się rozwiała i Chloe przypomniała sobie, że wkładała naczynia do zmywarki, gdy nagle duży nóż się ześlizgnął, rozcinając jej rękę od wewnątrz. Z rany trysnęła jasnoczerwona krew i Chloe zemdlała. Zawsze mdlała w takich sytuacjach, aż Mike się z niej wyśmiewał.
"Żona lekarza, która boi się krwi".

Z przerażeniem spojrzała na lewą rękę. Była pokryta krwią, w której odbijało się światło lampek. Krew. Chloe zaschło w ustach. Krwawiła całe popołudnie. Mogła się wykrwawić na śmierć.
– Pomocy! – zawołała, lecz jej głos dobiegał jakby z bardzo daleka.
Musi dotrzeć do telefonu komórkowego i zadzwonić pod dziewięćset jedenaście. Poczołgała się po śliskiej podłodze do kuchennej szafki, zaczęła drapać w drzwi, szukając gałki, w końcu złapała ją za drugim razem. Spróbowała się podciągnąć, ale uszły z niej wszystkie siły. Zawisła na gałce.
Na prawo zobaczyła laptop; leżał przewrócony na bok. Widocznie upadając, strąciła go z blatu. Jej najlepsza przyjaciółka Sara zawsze była online, więc Chloe mogła poprosić ją o pomoc za pośrednictwem g-chatu. Przyciągnęła do siebie laptop i uderzyła w klawisze lepką dłonią, ale wyświetlacz się nie rozjaśnił. Nie wiedziała, czy komputer jest wyłączony, czy zepsuty.
Odepchnęła go na bok; wpadła na lepszy pomysł. Poczołga się do drzwi wejściowych, a potem na chodnik. Zobaczą ją sąsiedzi albo ktoś przejeżdżający ulicą. Zaczęła pełznąć, urywanie oddychając. Drzwi wejściowe znajdowały się dokładnie na przeciwnym końcu holu, oddzielone sporym kawałkiem podłogi i chodnikiem. Chloe powlokła się w tę stronę, rozmazując krew na kuchennym progu.
W jej sercu wezbrała nadzieja. Ramiona ją bolały, ale wciąż poruszała się naprzód. Wczołgała się do holu, mając wzrok utkwiony w drzwiach. Ich górna połowa była przeszklona, więc Chloe mogła zobaczyć świąteczne lampki na ganku. Sama je zawiesiła, by uczcić pierwsze Boże Narodzenie Emily.
Od wyjścia dzieliło ją dziesięć metrów, gdy poczuła, jak słabnie. Ramiona odmawiały jej posłuszeństwa, ale nie mogła się poddać. Była matką. Miała ukochane dziecko, zaledwie siedmiomiesięczne.
Posuwała się dalej na łokciach, lecz wolniej, jak samochód na resztkach benzyny. Mimo to nie ustawała. Drzwi znajdowały się zaledwie o pięć metrów. Potem o cztery, o trzy. Musi do nich dotrzeć.
"Dalej, dalej, dalej. Jeszcze tylko dwa i pół metra, dwa, niecałe dwa…"
Dotarła do skraju chodnika, lecz nie była w stanie pokonać już ani centymetra. Jej czoło opadło na miękką wełnę. Ciało rozpłaszczyło się na podłodze. Oczy zamknęły się jak zapieczętowane. Czuła, jak uchodzi z niej życie; odpływa ze strumieniem jej własnej krwi. Nagle usłyszała jakiś dźwięk przed domem. Na podjazd wjeżdżał samochód; Chloe słyszała warkot silnika.
Bogu dzięki!

Doleciał ją dźwięk otwieranych i zatrzaskiwanych drzwiczek, a potem kroki na podjeździe. Powolne, bo był miejscami śliski; sól nierówno stopiła lód.
Szybciej, szybciej, szybciej.
Chloe przypomniała sobie, że drzwi wejściowe nie są zaryglowane – szczęśliwy traf.
Miała je zamknąć po wyjściu Danielle, taszczącej Emily, torbę z pieluszkami i torebkę, lecz zapomniała. Teraz wyjdzie jej to na dobre. Ktokolwiek przyjechał, zobaczy ją przez szybę w drzwiach, wbiegnie do środka i zadzwoni po pomoc.
Kroki przybliżyły się, ale ich nie znała. Nie rozpoznała chodu Boba ani Danielle. Mógł to być każdy.
Proszę, Boże, szybciej!
Ten ktoś zatrzymał się przed wejściem i usłyszała mechaniczny szczęk obracanej gałki. Drzwi ustąpiły; poczuła przeciąg, kiedy się otwarły. Lodowate powietrze dmuchnęło na nią od wejścia. Włosy opadły jej na twarz, ale nie mogła nawet otworzyć oczu.
Pomóż mi, pomóż, zadzwoń po karetkę!
Słyszała, jak kroki zbliżają się i cichną obok jej głowy. Lecz ktokolwiek to był, nie zawołał jej po imieniu, nie podbiegł, nie krzyknął z niepokoju.
Co się dzieje, czemu nie dzwonisz?
Usłyszała kroki oddalające się w kierunku wyjścia.
Zaczekaj, nie odchodź, proszę, pomóż mi!
Usłyszała szczęk zamykanych drzwi wejściowych.
Nie, wróć, proszę, pomóż mi, ja…
Zatrzask zaskoczył z cichym szczęknięciem.


Rozdział 2

Mike uniósł skalpel, by wykonać pierwsze cięcie. Zawsze odmawiał przedtem modlitwę, chociaż to jego żona, Chloe, była religijna. Przed wyjazdem podarowała mu srebrny krzyżyk; nosił go w kieszeni munduru polowego razem ze zdjęciem córeczki, Emily. Właśnie zamierzał posłać w niebo proste westchnienie, kiedy zauważył, że Joe Segundo, oficer administracyjny służb medycznych, przygląda mu się dziwnie z drugiego końca sali operacyjnej.

Mike skupił się z powrotem na chorym, koncentrując się na czekającym go zadaniu i ignorując udręczone jęki rannych, nieustanną paplaninę lekarzy oraz pielęgniarek, warkot dwuwirnikowego śmigłowca Chinook na zewnątrz i wystrzały artylerii w oddali. 556. FST, czyli Frontowy Zespół Chirurgiczny, stacjonował zaledwie pięć do ośmiu kilometrów za linią natarcia, lecz operując, Mike nie myś­lał o tym, pogrążony w ciszy własnego umysłu, podczas gdy jego palce poruszały się pod dyktando pamięci motorycznej – efekt morderczego szkolenia w warunkach frontowych, czyli w piekle.
Jego zespół stanowił dwudziestoosobową grupę chirurgów, przydzieloną do brygady bojowej, przemieszczającą się z trzema namiotami, które w ciągu zaledwie godziny można było przekształcić w oddział chirurgiczny, wyposażony w pomieszczenie do selekcji rannych, salę operacyjną oraz wybudzeń, mieli też zapas lekarstw i materiałów medycznych wystarczający na trzy doby – w tym generatory, zasilające świetlówki włączone w tej chwili nad ich głowami. W sali operacyjnej unosił się mdląco-słodkawy zapach krwi i odkażającego roztworu jodyny. Powietrze było lodowate. Któraś z pielęgniarek ozdobiła stojak do kroplówek własnoręcznie zrobioną lametą, ale niełatwo nadać rzeźni odświętny wygląd.

Mike był w tym zespole jedynym ortopedą-podiatrą; trzej pozostali lekarze, chirurdzy ogólni traumatolodzy, pochylali się właśnie nad swoimi pacjentami tak nisko, że z tyłu wyglądali niemal jak pozbawieni głów. Phil DeMaria pochodził z Providence i był tak korpulentny, że zasłużył na przezwisko Phat Phil; Adam Goldstein miał około czterdziestu pięciu lat, więc wołali na niego Oldstein. Zespołem dowodził Stephen Chatham, szczęściarz z bogatego Darien, który na sali operacyjnej gadał bez chwili przerwy. Mike przezwał go Chatty Kathy, lecz on sam wolał ksywkę Batman. Wszyscy uwielbiali Chatty'ego, szczególnie pielęgniarki; zrobiły mu pelerynę z worka na zwłoki, z którą się nie rozstawał.

Mike nigdy nie czuł się superbohaterem, podiatria zaś stanowczo nie zaliczała się do prestiżowych dziedzin medycyny i z tego powodu otrzymał przydomek Doktor Scholl. Z powodu olbrzymiej liczby min pułapek typowymi obrażeniami podczas operacji Trwała Wolność były rany kończyn, Mike stał się więc najbardziej zapracowanym lekarzem 556. FST. Wsparcie zapewniały zespołowi trzy pielęgniarki zwykłe i dwie anestezjologiczne, trzech sanitariuszy, trzech techników chirurgicznych oraz Joe Segundo, który sprawował nadzór nad nimi oraz załatwiał robotę papierkową, którą armia tak bardzo kocha.
Mike skupił uwagę na swoim pacjencie Nestorze Salinasie. Salinas, lat dwadzieścia jeden, miał prawą łydkę wraz z kostką podziurawione serią z kałasznikowa, która poszatkowała mięsień brzuchaty oraz mniejszy i leżący głębiej płaszczkowaty. Łydki Salinasa były tak dobrze rozwinięte, że w szkole średniej zapewne musiał biegać w sprintach, Mike nie miał jednak czasu o tym rozmyś­lać. Lekarze z FST ograniczali czas operacji do godziny lub dwóch, a następnie ewakuowali pacjentów poza strefę walk do Szpitala Wsparcia Bojowego, czyli SWB, przypominającego dawne jednostki MASH. Salinas miał trafić do SWB w Bagram; ciężej rannych transportowano stamtąd samolotem do Regionalnego Centrum Medycznego w Landstuhl w Niemczech.

Pacjentowi przetaczano właśnie krew; zadaniem Mike'a było uratować jak najwięcej tkanek podudzia. Musiał opanować wszelkie krwotoki oraz oczyścić, opracować chirurgicznie, przepłukać i opatrzyć rany, w miarę potrzeby założyć gips lub stabilizator zewnętrzny i wreszcie zapewnić Salinasowi transport. Liczyła się każda minuta, więc zespół pracował bez chwili przerwy, Mike jednak, operując, nauczył się spowalniać czas i nieustannie kontrolować czynniki, które na terenie działań wojennych mogły decydować o życiu lub śmierci.

Wykonał cięcie wokół pierwszej rany – połyskującej, długiej na dziewięć centymetrów jamy w ciele wyrwanej przez wybuch. Kule poszarpały, osmaliły i strzaskały wszystko na swojej drodze, także piszczel i strzałkę, wciskając odłamki kości w pozostałe tkanki. Wciąż jednak była to zaledwie RP, rana postrzałowa, a Mike przywykł już do myśli, że żołnierz, który został tylko postrzelony, to szczęściarz.
Pracując, czuł na sobie czyjeś spojrzenie, podniósł więc wzrok i zobaczył Joego Segundo, który rozmawiał z Oldsteinem. Sprawa go nie dotyczyła, wykonał więc potrzebne cięcia, usuwając sinawą tkankę i zostawiając zdrową, czerwoną i różową. Rana nie cuchnęła i nie wydawała się szczególnie zabrudzona – inaczej niż w wypadku obrażeń spowodowanych przez miny pułapki domowej roboty. Amatorskie pociski wypełniano różnym śmieciem, więc rany były cudacznie zanieczyszczone, naszpikowane długopisami, kamieniami, agrafkami, gwoźdźmi, a nawet dziecięcymi zabawkami.
Mike podwiązał żyły, zauważając, że rana krwawi niezwykle skąpo dzięki polowej opasce uciskowej założonej przez 68W, czyli sanitariuszy polowych – żołnierzy piechoty z przeszkoleniem medycznym, pełniących funkcję ratowników przedmedycznych. Potrafili w ciągu kwadransa ustabilizować rannego żołnierza, a ten, który się zajął Salinasem, zgodnie z procedurą opisał obrażenia fioletowym markerem na jego nagiej piersi, tak że żołnierz podróżował z własną historią choroby.

RP
NOGA P
4 OTWORY
3 WLOTOWE
1 WYLOTOWY
opaska uciskowa 3:15 rano

Mike znowu poczuł, że ktoś go obserwuje, i zerknąwszy przelotnie, zobaczył, że Joe Segundo rozmawia teraz z Chattym. Chwilowo odrywając się od swojego zajęcia, zastanowił się, co zaszło. Słyszał, że 556. FST ma zostać przeniesiony na północ, co w chwili obecnej stanowiłoby problem, bo nie byli jeszcze spakowani. Gdy nadejdzie rozkaz wyruszenia, Chatty oznajmi im to w taki sam sposób jak zawsze: "Do Batmobilu!".
Wziął rolkę bandaża od swojej asystentki, Lindy, i zaczął zawijać ranę, co skutecznie wstrzymało krwawienie, zamykając uszkodzone naczynia i wciskając je w tkanki miękkie. Technikę nazwano z francuska tamponadą – stąd wzięło się słowo "tampon". Mike uwielbiał wynajdywać tego rodzaju fakty i uwielbiał być podiatrą, choć wszyscy mu dogryzali, że pracuje w milczeniu. Jego asystentka Linda chętnie przerzucała się żartami z Chattym. Śpiewał: "Jestem zbyt seksowny, by nosić pelerynę", na co odpowiadała: "Jestem zbyt seksowna, by wkładać rękawiczki", a potem on ripostował: "Komu potrzebny lateks, to tylko przeszkadza" – i sala operacyjna wybuchała śmiechem.

Mike skończył opatrywać Salinasa, który został Szczęśliwie Postrzelonym Dzieciakiem. Pamiętał swoich pacjentów dzięki przezwiskom, jakie im nadawał – na przykład Dzieciak z Wielkimi Piegami, Dzieciak z Zezem albo Dziewica. Dziewczyna z Włosami Jak Chloe na zawsze utkwiła mu w pamięci, bo po wybuchu miny pułapki musiał jej amputować lewą stopę. Jej obrażenia ocenił na dziewięć punktów w skali ciężkości obrażeń kończyn (o angielskim nietaktownym skrócie MESS), podczas gdy siedem lub więcej punktów stanowiło wskazanie do amputacji. Kiedy nie mógł zasnąć, myśląc o Chloe, wciąż widział w wyobraźni tamten zabieg.

Próbował nie myśleć o niej także teraz, lecz bezskutecznie. Kochał żonę i był wściekły, że nie pojedzie do domu na pierwsze święta córeczki. Pocieszał się tylko tym, że kończy służbę za miesiąc; już odliczał dni. Kiedy wyjeżdżał, Emily miała zaledwie miesiąc; widział, jak bardzo urosła, na zdjęciach, które Chloe przysyłała mu mejlem. Kontaktował się z żoną mejlami i przez Skype'a, kiedy ich FST wracał do bazy, by uzupełnić zapasy, lecz to tylko zwiększało tęsknotę za żoną, dzieckiem, domem, praktyką, krajem. Zbyt wiele się tego nazbierało, nauczył się więc blokować emocje. Jeśli był superbohaterem w jakiejś dziedzinie, to właśnie w tej. Stał się Batmanem kompartmentalizacji.

Joe Segundo podszedł do jego stołu; w ciemnych oczach, widocznych nad maską chirurgiczną wrzynającą się w mięsiste policzki, malowała się troska. Był niskim, masywnym Teksańczykiem; jego rekrucka fryzura idealnie mieściła się pod chirurgicznym czepkiem. Zmarszczył brwi, widząc z bliska obrażenia Salinasa.
– Sałatka kostna, tak? – mruknął z lekkim teksańsko-meksykańskim akcentem.
Mike zerknął na niego.
– Co się stało?
– Kiedy kończysz?
– Ja? Wracam do domu za miesiąc – zażartował Mike, lecz po oczach Joego poznał, że tamten nie uśmiechnął się pod maską, co było dziwne. – Joe, co jest grane? Coś cię gryzie?
– Możemy pogadać, jak będziesz miał chwilę przerwy?
Mike pomyślał, że to dziwna prośba.
– Nie, muszę skończyć tego dzieciaka, potem robię kolejny postrzał. A co, zwijamy się?
– Ten drugi postrzał nie jest pilny. Oldstein go weźmie. Znajdź mnie, jak skończysz, okej?
– Okej.

Nie przejął się, sądząc, że jak zwykle chodzi o politykę FST albo armii. MEDCOM, czyli dowództwo medyczne sił lądowych, ciągle się ich czepiało z takiego lub innego powodu i Joe uwielbiał wyżalać się przed Mikiem, który z racji swojej izolowanej pozycji uchodził za neutralnego. Pewnie to nic ważnego.
Lecz później, kiedy mu powiedziano, że Chloe nie żyje, pamiętał tylko o jednym:
Zapomniałem odmówić modlitwę.