Willowi – za to, że nigdy nie zwątpił

PROLOG

Leży nieruchomo. Pokój jest zupełnie pusty, jeśli nie liczyć metalowego łóżka i plastikowego krzesła w musztardowym kolorze. Sztywna pościel i szorstki niebieski koc drapią skórę, zbyt twarda poduszka z pianki pełna jest wgłębień pozostawionych przez ludzi, którzy leżeli tu przed nią. Kiedy przekręca się na bok, żeby złagodzić ból w biodrze, materac ugina się pod nią z jękiem. Przez brudne okno po prawej widzi pusty wybetonowany dziedziniec z popękaną ceramiczną donicą, w której pośród stosu niedopałków wyrasta rachityczna roślina. Zapada zmrok, zerka więc na lewą rękę, ale na nadgarstku brakuje złotego zegarka, pamiątki z okazji rocznicy ślubu. Przez chwilę wpatruje się w za luźną obrączkę, a potem instynktownie zaciska dłoń w pięść. Nieobcięte paznokcie wbijają się w ciało. Nikt jej nie powiedział, dlaczego leży sama w tym pustym pokoju.
A ona boi się spytać.


ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tego dnia
poniedziałek, 14 września 2009 roku
8:40

Tony pospiesznie przeciął podziemny parking. Jego kroki odbiły się echem od betonowych ścian. Niecierpliwie nacisnął guzik ostatniego piętra, a kiedy drzwi windy wreszcie się zamknęły, popatrzył na zegarek. Nie znosił się spóźniać, ale dzisiaj nic nie mógł na to poradzić. Kiedy winda ruszyła, żołądek podszedł mu do gardła, więc ledwie drzwi zaczęły się otwierać, przecisnął się przez szczelinę i czym prędzej wpadł do biura.
– Dzień dobry, Tony – przywitała go Julie z recepcji.
– Dzień dobry. Już zaczęli?
– Nie, czekają na ciebie.
– Super, dzięki – rzucił przez ramię, ruszając w głąb wyłożonego wykładziną korytarza.
Przez szklane ściany sali konferencyjnej widział już ludzi ze swojego zespołu i klientów zajętych pogawędką przy ciastkach i croissantach. Odetchnął głęboko, a potem pchnął drzwi.
– Przepraszam – powiedział z uśmiechem. – Straszne korki.
Wśród zebranych rozległ się pomruk zrozumienia.
Tony zdjął marynarkę i odwiesił ją na oparcie krytego czarną skórą krzesła u szczytu stołu. Kiedy siadał, zauważył na koszuli zagniecenia pomiędzy guzikami, które przeoczył rano podczas prasowania. Wygładził dłonią materiał i wcisnął go mocniej za pasek spodni, a następnie sięgnął po stojący na stole dzbanek, żeby nalać sobie kawy. Pozostali nie przerywali pogawędki, odetchnął więc kilka razy głęboko, żeby się uspokoić. Próbował przekonać samego siebie, że denerwuje się jedynie z powodu prezentacji, wiedział jednak, że prawdziwa przyczyna jest inna.
Danielle, jedna z copywriterek, podsunęła mu mleko i cukier.
– Wysypiasz się w ogóle?
– Niezbyt… – Uśmiechnął się, a potem wskazał na swoje oczy. – Nie widać?
Danielle się rozpromieniła.
– Już nie mogę się doczekać – powiedziała, kładąc dłonie na swoim ciążowym brzuchu.
– Na pewno warto. W każdym razie wszyscy tak mi ciągle powtarzają.
Tony otworzył torbę, ale zanim zdążył wyjąć laptop, rozdzwoniła się jego komórka. Westchnął, wyrzucając sobie w duchu, że jej nie wyłączył, po czym odłożył torbę na stół i wyciągnął z kieszeni telefon, żeby zerknąć na wyświetlacz. Mama. Aż jęknął. Dlaczego do niego dzwoniła? O tej porze powinna być już w domu. Zawahał się, w końcu jednak wstał i ruszył w stronę drzwi.
– Przepraszam, muszę odebrać. Za chwileczkę wracam.
Na korytarzu od razu odebrał połączenie.
– Mamo? Co się stało?
– Cześć. Nie denerwuj się, nic się nie stało. Przepraszam, że dzwonię do pracy, ale właśnie dotarłam na miejsce, a Anny nie ma w domu. Wszystko pozamykane na cztery spusty. Anna gdzieś się wybierała?
Serce zabiło mu mocniej.
– Wybierała? Skąd. Kiedy wychodziłem, leżała jeszcze w łóżku. Wiedziała, że masz przyjść.
– A to w porządku. Trochę się spóźniłam. Pewnie czekała na mnie, aż w końcu wyskoczyła na zakupy.
– Samochód jest na miejscu?
– Chwileczkę… Nie, nie widzę go. Może zapomniała, że mam przyjść.
– Dzwoniłaś na jej komórkę?
– Tak, ale nie odbiera. Pewnie poszła po mleko czy coś w tym rodzaju. Na pewno zaraz wróci. Nie przejmuj się, zaczekam na nią.
Tony milczał. Tłumaczenia matki miały sens, więc każdego innego dnia pewnie by się z nią zgodził, ale teraz coś mu podpowiadało, że ma powody do niepokoju. Stał zaledwie kilka metrów od niewielkiej biurowej kuchenki, w której troje jego współpracowników prowadziło właśnie ożywioną pogawędkę w oczekiwaniu na zagotowanie się wody. Ruszył korytarzem w stronę wind i dopiero gdy znalazł się na półpiętrze, odezwał się znowu, tym razem ciszej:
– Powinni być w domu. Coś musiało się stać…
– O czym ty mówisz? Chodzi o Jacka?
Tony poczuł uderzenie gorąca, coś ścisnęło go w piersi. Nerwowo szarpnął za kołnierzyk koszuli.
– Nie mam pojęcia. – Odchrząknął. Powinien napić się wody. – Zwyczajnie nie wiem, dlaczego nie ma ich w domu, to wszystko. Kiedy wychodziłem, Jack spał, a Anna leżała jeszcze w łóżku.
Przeczesał dłonią gęste, ciemne włosy, a potem pomasował sobie kark i popatrzył w stronę sali konferencyjnej. Wszyscy na niego czekali. Od tygodni przygotowywali się do tego spotkania, powinien tam wrócić. Zalała go fala złości. Przez cały weekend Anna nie wyściubiła nosa z domu. Dlaczego miałaby wychodzić właśnie teraz?
– Anthony?
W tym momencie Tony uświadomił sobie, że dłoń, w której ściskał komórkę, drży. Spuścił wzrok na swoje wypastowane buty z czarnej skóry. Zza przeszklonych drzwi biura dobiegały go stłumione śmiechy i odgłos rozmów, z telefonu – daleki szmer słów matki wciąż czekającej na wyjaśnienia.
– Przepraszam, chodzi o to, że Anna ostatnio niewiele sypia, więc zmęczenie daje się jej mocno we znaki. A Jack… jest naprawdę trudny.
Przymknął oczy. Pamięć natychmiast podsunęła mu obraz wyczerpanej Anny z tego ranka. Prosiła go, żeby z nią został, ale nie mógł tego zrobić. Czy w ten sposób chciała mu udowodnić, że naprawdę nie życzy sobie wizyty jego matki? Zrobił krok w kierunku sali konferencyjnej, po czym znowu przystanął i pokręcił głową. Anna nie była taka. Na pewno chodziło o coś innego, dlatego powinien wracać do domu.
– Mamo, zostań tam, już jadę.
– Nie bądź niemądry, nie ma potrzeby…
– Zaraz wychodzę. Niedługo będę.
Rozłączył się, zanim matka zdążyła zaprotestować, a potem pospieszył z powrotem do sali konferencyjnej. Kiedy chwycił marynarkę z oparcia krzesła i torbę, Danielle popatrzyła na niego ze zdumieniem.
– Co ty wyprawiasz? – szepnęła, nachylając się w jego stronę.
– Muszę wyjść, coś mi wypadło. Przepraszam.
– Ale…
– Poradzisz sobie. Prezentacja jest gotowa.
Podniósł wzrok. Wszyscy na niego patrzyli. Zdawał sobie sprawę, że jego współpracownicy są zaniepokojeni – rzadko brał w pracy wolne, a poza tym nie wyszedłby z takiego spotkania bez naprawdę poważnego powodu. Klienci zasługiwali na wyjaśnienie, ale nie miał pojęcia, co mógłby im powiedzieć. Sam nie bardzo wiedział, dlaczego to robi. Coś po prostu mówiło mu, że musi odnaleźć Annę. Odchrząknąwszy, jeszcze raz rozejrzał się po sali, a potem odwrócił się na pięcie i zwyczajnie wyszedł.
Na korytarzu okazało się, że musiałby czekać na windę, więc pchnął ciężkie przeciwpożarowe drzwi i popędził schodami, które zdawały się nie mieć końca, na parking, gdzie niemal bez tchu dopadł swojego auta. Kiedy przekręcił kluczyk w stacyjce, z głośników buchnęła muzyka z płyty CD, której słuchał w drodze do pracy. Czym prędzej ją wyłączył. Musi się skoncentrować. W głowie mu huczało, gdy rozważał rozmaite możliwości, czym prędzej więc upomniał się w myślach, że musi działać powoli, krok po kroku: zapnij pas, wrzuć bieg, zwolnij hamulec ręczny, wciśnij pedał gazu i jedź. Powoli.

***

Kiedy dotarł wreszcie na miejsce, widok znajomego bliźniaka nieco go uspokoił. Parterowy domek stał dokładnie tam, gdzie zawsze, przytulony do swojego sąsiada jakby w poszukiwaniu wsparcia. Razem z Anną kupili go kilka lat temu, tuż po zaręczynach. Ich połowa była pomalowana na kremowy kolor, podczas gdy część sąsiada miała beżową elewację. Zza płotu sterczały główki strelicji. Drzewko cytrynowe, które zasadzili zaraz po wprowadzeniu się tutaj, było obsypane woskowatymi białymi kwiatami, a passiflora czepiała się zielonej kraty wokół wejścia cienkimi, wijącymi się pędami. Kilka miesięcy temu Anna uroczyście zerwała jedyny owoc, jaki na nich wyrósł, i podała go z lodami waniliowymi. Oboje byli zgodni co do tego, że nigdy nie jedli lepszego deseru.
Tony wysiadł z auta i rozejrzał się po ulicy. Wciąż przejeżdżały nią samochody, z domu naprzeciwko nadal dobiegał stukot młotków budowlańców, a labrador sąsiadów ciągle szczekał na skaczące po łysawym skrawku trawnika ptaki. Tony potrząsnął głową i odrobinę się uspokoił. Zachowywał się idiotycznie – na pewno istniało jakieś proste wytłumaczenie nieobecności Anny i Jacka.
Jego matka, Ursula, właśnie machała do niego zza kierownicy swojego niebieskiego kombi, w którym czytała gazetę, otworzywszy drzwi, żeby wpuścić wiosenny wietrzyk. Zdjęła z nosa okulary, tak że zadyndały jej na łańcuszku na szyi, złożyła gazetę i rzuciwszy ją na siedzenie pasażera, sięgnęła po czarną torebkę.
– Nie mogłam znaleźć klucza – wyjaśniła, zamykając auto.
– Przepraszam, leży schowany za domem.
– Wszystko na pewno jest w porządku, Anthony. Wychowując ciebie i twoją siostrę, nauczyłam się jednego: zawsze istnieje jakieś proste wytłumaczenie. I nigdy nie jest tak źle, jak by się mogło wydawać.
– Masz rację, wiem…
– W takim razie nie stój jak ten słup soli.
Tony odetchnął głęboko, po czym ruszył w stronę domu. Przekręcił klucz w zamku i pchnął drzwi, a potem aż podskoczył na dźwięk zawieszonych na nich dzwoneczków. To Emily, najlepsza przyjaciółka Anny, kupiła je dla niej w Indiach, gdzie przebywała w jakimś zaciszu dla joginów. Buty Tony'ego jak zawsze zastukały głucho na panelach, zanim ich odgłos stłumił chodniczek biegnący przez całą długość wąskiego korytarza. Sypialnie znajdowały się po lewej stronie, ale Tony skierował się prosto do połączonego z aneksem kuchennym salonu na tyłach domu.
– Anno?
Przystanął w progu i rozejrzał się wokół niespokojnie. Jego wzrok pobiegł w stronę przeszklonych drzwi prowadzących do ogródka za domem. Jessie, ich suczka rasy staffordshire terrier, popatrzyła na niego z nadzieją przez szybę, wywiesiwszy język, i radośnie zamachała ogonem.
– Musiała gdzieś wyjść, Anthony – powiedziała matka, dołączając do niego. – Zajrzałam do sypialni, ale nigdzie jej nie ma.
– Przecież wiedziała, że masz wpaść.
Tony potarł twarz dłońmi, próbując pozbierać myśli. To wszystko nie miało sensu.
– No cóż, może wyskoczyła na chwilę do sklepu... To jej? – zapytała Ursula, sięgając po leżący na blacie telefon.
Tony popatrzył na aparat i skinął głową.
– Nigdzie się nie rusza bez komórki.
Spojrzał na matkę wręcz błagalnie w nadziei na słowa otuchy.
– To jeszcze nic nie znaczy, przecież to tylko telefon. Wzięła torebkę?
Tony rozejrzał się po kuchni, a potem przeszedł do salonu, gdzie zajrzał pod ławę i zaczął nawet przerzucać poduszki na kanapie, chociaż od razu zauważył, że torebki nigdzie nie ma.
– Na to wygląda.
Skoro Anna zabrała torebkę, to wzięła też portfel. Matka wciąż miała rację, że Anna poszła na zakupy.
– Po prostu zaczekamy na nią chwileczkę. Nastawię wodę.
Ursula napełniła czajnik, a potem otworzyła szafkę. Przez chwilę czegoś w niej szukała, zanim wreszcie popatrzyła na zmywarkę do naczyń.
– Ty ją nastawiłeś przed wyjściem do pracy?
Tony próbował sobie przypomnieć, ale w jego głowie kłębiło się tyle wspomnień z poranka.
– Hm… nie wydaje mi się.
– W takim razie Anna dopiero co wyszła, zmywarka jeszcze pracuje.
Ursula otworzyła drzwiczki urządzenia, żeby wyjąć dwa kubki. Szum wody natychmiast ustał, ze środka buchnęła para.
Tony obserwował w milczeniu, jak matka podchodzi do zlewu, żeby opłukać kubki pod kranem. Gdzie, do licha, podziewała się Anna? Nie wspominała, że się gdzieś wybiera, właściwie to w ogóle niewiele mówiła. Ale to przecież jeszcze nic nie znaczyło, prawda? Anna była dorosła, nie musiała mu się zwierzać z równie nieistotnych drobiazgów. Na pewno poszła na zakupy, a że zapomniała komórki, nie mogła uprzedzić teściowej. Ale nie poszła nigdzie daleko, bo Jack niedługo zgłodnieje, a ona nie lubiła karmić piersią publicznie.
Podczas gdy matka zajęła się parzeniem herbaty, Tony poszedł do sypialni synka. Pokój wyglądał dokładnie tak samo jak tego ranka, tyle że Jack nie spał już w swoim łóżeczku. Pościel była rozrzucona, za to zasłony wciąż zaciągnięte. Tony przeszedł do ich małżeńskiej sypialni. Anna pobieżnie uprzątnęła pokój przed wyjściem – łóżko było zasłane, a brudne rzeczy zniknęły z podłogi. Dobry znak. A potem zauważył stojący na nocnej szafce kubek z nietkniętą herbatą, którą przygotował żonie tego ranka. Był pełen, na wierzchu wciąż unosiła się warstwa skrzepłego mleka, więc najwyraźniej Anna nie upiła nawet łyczka. Do oczu napłynęły mu łzy. Dlaczego nie tknęła herbaty?
Zerknął na stojącą na nocnej szafce srebrną ramkę z ich ślubnym zdjęciem. Byli na nim tacy młodzi. Czy naprawdę minęły zaledwie dwa lata? Wciąż pamiętał, jak Anna uśmiechała się do niego, kiedy zmierzała kościelną nawą w stronę ołtarza, ściskając w dłoniach wiązankę różowych lilii z taką siłą, że aż zbielały jej palce. Wyglądała jak księżniczka. Podczas składania przysięgi małżeńskiej z trudem powstrzymywał łzy, ale kiedy w trakcie przyjęcia weselnego wymknęli się na chwilkę tylko we dwoje, Anna zaczęła się z nim przekomarzać, że straszna z niego beksa. Byli wtedy szczęśliwi.
W duchu skarcił się, że myśli w czasie przeszłym. Przecież nadal są szczęśliwi.
Sięgnął po ramkę ze zdjęciem. Anna wcisnęła w róg fotografię zrobioną w dniu, w którym przywieźli Jacka do domu, czyli niecałe sześć tygodni temu. Obejmował na niej ramieniem żonę, która trzymała w objęciach owiniętego w biały kocyk, pogrążonego we śnie synka. Oboje uśmiechali się, chociaż zupełnie inaczej niż tamci podekscytowani, pełni wyczekiwania nowożeńcy z dużego zdjęcia. Tym razem były to uśmiechy świeżo upieczonych rodziców, dumnych, ale też niepewnych przyszłości.
Tony zamrugał szybciej i odstawił ramkę na miejsce. Tu i tak nie znajdzie wskazówek, gdzie podziewa się Anna. Szybkim krokiem wyszedł do holu i otworzył drzwi wejściowe – na ganku nie było wózka.
Zamknął drzwi, po czym – wcisnąwszy ręce do kieszeni – wrócił myślami do tego ranka. Wziął wtedy synka na ręce i nakarmił odciągniętym przez Annę mlekiem, a następnie odłożył z powrotem do łóżeczka. Potem zaparzył herbatę dla żony i postawił kubek na nocnej szafce po jej stronie łóżka. To właśnie wtedy powiedział Annie, że jego mama ma wpaść. Anna nie była może z tego powodu uszczęśliwiona, ale z całą pewnością wiedziała o wizycie teściowej. Wiedziała też, że Tony wróci za kilka godzin. Więc gdzie się podziewała?
Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak powinno. Tyle że Anny i Jacka nie było.